Ciąg dalszy kiszenia :) Właściwie jest to prawie identyczny przepis jak w przypadku migdałów (klik klik),
ale kiszone nerkowce okazały się tak hitowe, a "serek" z nich ukręcony
jednym z lepszych smarowideł "serkowych" jakie jadłam, że muszę napisać o
tym w osobnej notce.
Polecam
ukiszenie nerkowców i skosztowanie ich w całości (pycha!), a ukręcony
"serek" można wzbogacić o dowolne lubiane dodatki, ja zrobiłam z
dodatkiem kiszonego ogórka, szczypioru i siemienia lnianego, do pełni
szczęścia zabrakło mi pomidorów.
Składniki
ok 200g nerkowców
1,5 szklanki soku z kiszonych ogórków
garść pokrojonego szczypioru
1 mały kiszony ogórek
3 łyżki siemienia lnianego
opcjonalnie sól
Wykonanie
Orzechy
płuczę, zalewam kiszonką i zostawiam na noc. Następnie przekładam do
blendera i miksuję podlewając tyle soku by uzyskać odpowiednią
konsystencję (ja dodałam ok pół szklanki, jeśli masa będzie bez
dodatków- dodajemy mniej). Następnie dodaję szczypior, podprażone ne
suchej patelni siemię lniane (kilka minut pod przykryciem- będzie
strzelać) i drobno pokrojony ogórek, mieszam. Na koniec można dosmaczyć
solą. Przechowuję w lodówce w zamykanym pojemniku. Smacznego :)
Ostatnio spotkało mnie przemiłe wyróżnienie od uroczej osóbki,
którą "spotkałam" dzięki akcji z tofu :) dziękuję! oraz zaproszenie do
zabawy w 5 rzeczy, które lubię. Zabawa w lubienie całkiem niedawno
zatoczyła koło w naszej blogosferze, jednak żeby nie odmawiać tak
zupełnie, postanowiłam zmienić zasady i dla odmiany napisać o rzeczach,
których nie lubię ;) nie jestem jakąś wybitną marudą, ale jest kilka
tematów, które mnie irytują szczególnie.
Nie lubię:
-
odwiecznych bezsensownych dysksuji o wyższości diety mięsnej nad
bezmięsną (na odwrót również) i klepania bzdurnych i przestarzałych
frazesów o "cieniach" bycia wege; ludzie! naprawdę nie przystoi w tych
czasach, a szczególnie nie przystoi lekarzom- ginekologom- ludziom z
definicji / wydawałoby się/ wykształconym szerzyć ciemnogrodu i
nakłaniać do powrotu do mięsa wegetarianki w ciąży;
- włażenia z butami w czyjeś życie, zwyczaje, styl bycia i życia; bardzo (BARDZO) cenię czyjąś prywatność, ale swoją również
-
tłumów i wiecznej pogoni, braku ciszy i własnego sakrum, przestrzeni
dla siebie i swoich myśli; nie cierpię brzęczącego w tle telewizora,
który jest włączony jakby z obowiązku, ze strachu, że coś przegapimy i
pilota w ciągłym ruchu
- imprez spędzonych (przesiedzianych, 'przeżartych' do przynajmniej jednego bólu brzucha) za stołem
-
plastikowego jedzenia, głownie chleba, ale nie tylko; drogi
producencie/ pakowaczu/ przepakowywaczu i kupcze z jakiejkolwiek sieci:
quo vadis?
Narzekających,
"nieszczęśliwych" ludzi też nie lubię, więc w tym punkcie zakończę tę
wyliczankę. Żeby była jasność, nie chodzi mi o prawdziwe nieszczęścia i
życiowe dramaty, ale o marudzenie dla samego marudzenia i użalania się
nad sobą. Znam ludzi po różnych przejściach, operacjach, żyjących z
przeróżnymi niedogodnościami i chorobami /również śmiertelnymi/,
potrafią uśmiechać się do swoich bliskich, do dzieci i własnego odbicia w
lustrze.