Przyznam,
że z jadalnymi kasztanami miałam do czynienia pierwszy raz (zupełnie
nie wiem jak smakują te z Placu Pigalle), choć to mój drugi zakup... w
zeszłym roku również je kupiłam, włożyłam do szafki, by nabrały ważności
urzędowej nim się za nie zabiorę i nabrały ważności kompostowej niestety
:( nie popełnijcie więc mojego błędu- zakupione kasztany trzeba jak najszybciej zużyć.
Teraz jestem mądrzejsza ;) na początek skosztowałam na surowo, to nie to- orzechowe, ale zbyt mączyste, chociaż z potencjałem, postanowiłam je upiec i zabrałam się za poszukiwanie inspiracji. Książka G. Ramsaya "Szef kuchni po godzinach"
(przyznam, że nie jest to dla mnie jakiś mocny autorytet kulinarny, nie
przepadam za telewizyjnym Ramseyem, ale lubię faceta uśmiechającego się
do mnie z okładki tej książki, robiłam też jego zupę z pieczonych
ziemniaków, było przy niej trochę roboty, ale smak i zapach pieczonych
ziemniaków jaki rozniósł się po całym domu, były tego warte), spis
treści: "glazurowana brukselka z kasztanami i boczkiem"
i wstęp "Uważam, że dużo prawdy kryje się w stwierdzeniu, iż w
większości gospodarstw domowych brukselka gotowana jest nie częściej niż
raz w roku. To wstyd!..." faktycznie nieco się zawstydziłam, po
brukselkę sięgnęłam ostatnio ponad rok temu, przepis do przerobienia,
ale następnym razem, panie Ramsay. Kolejna pozycja, za którą
podziękowałam od razu "rolada czekoladowa z kremem kasztanowo- czekoladowym", trzecia: "zupa z kasztanami, pasternakiem i jabłkiem"-
biorę! Pasternak podmieniłam na pietruszkę, miałam dylemat jeśli chodzi
o jabłka, nie jestem przekonana do dodawania ich do zup (za wyjątkiem
wigilijnego barszczu), ale postanowiłam zaufać Gordonowi. Część
kasztanów wykorzystałam więc do zupy, a część do pasztetu jaki poleciła
mi Alcia, mój dobry duszek :D
Jeszcze kilka słów wstępu o przygotowaniu i pieczeniu kasztanów: sugerowałam się uwagami Karoliny (klik klik), czyli umyłam, wrzuciłam do miski z wodą, te które wypłynęły wyrzuciłam, resztę przesuszyłam, nacięłam węższy koniec na krzyż
(uwaga, ja nacięłam za mało, IMO warto naciąć więcej, nawet do połowy
kasztana, wtedy po upieczeniu lepiej się je obrabia), wyłożyłam jedną warstwą na blaszkę wyłożoną papierem do pieczenia i piekłam w 200 st C ok 30 min, aż nacięte "dzioby" się otworzyły. Przyznam, że już w takiej formie mi zasmakowały, jednak do pogryzania solo zabrakło mi tu oliwy z czosnkiem
(już wiem co z nimi zrobię następnym razem!). Dalsza obróbka polegała
na tym: przekrajałam je na pół i cienką (ostrą) łyżeczką wydrążałam
środki podważając je najpierw, przy pomocy męża poszło w miarę sprawnie,
zwłaszcza, jeśli było się stroną przekrajającą ;)
UPDATE! Na kasztany przyrządzone do pogryzania solo zapraszam tu (klik)
Na
pierwszy ogień zupa. Oryginał z książki G. Ramsaya "Szef kuchni po
godzinach", z zamianą pasternaku na pietruszkę i kilkoma innymi
modyfikacjami (dodałam majeranek, czosnek, zmieniłam proporcje i podałam
z makaronem soba- bardzo polecam).
Zupa z kasztanami, pietruszką i jabłkiem
Składniki
2 średnie marchewki
kawałek selera
1 średnia pietruszka + 2 dodatkowe
3 listki laurowe
3 ziarenka ziela angielskiego
kawałek pora
500 g kasztanów jadalnych
łyżka majeranku
2 ząbki czosnku
3 łyżki oleju/ oliwy
2 niezbyt duże kwaskowe jabłka
garstka natki pietruszki do posypania
Wykonanie
Warzywa
podstawowe (marchewki, 1 pietruszkę, seler) obieram i ścieram na tarce o
grubych oczkach, wrzucam do garnka, zalewam ok 2,5 litra wody,
zagotowuję i zmniejszam płomień na mały, gotuję ok 15-20 minut, w
międzyczasie wrzucam kawałek pora, listki laurowe i ziele angielskie,
sypię czubatą łyżeczkę soli (Ramsay użył gotowego bulionu, u mnie
starte gotowane warzywa wpłynęły na treściwość zupy, a dodatek marchewki
po zmiksowaniu całości rozweselił kolor). W międzyczasie rozprawiłam
się z kasztanami (tak jak pisałam we wstępie tej przydługiej notki).
Na
patelni rozgrzewam olej, wrzucam pozostałe obrane i pokrojone w kostkę
pietruszki, smażę przez ok, 10 minut, dorzucam kasztany, po kilku
minutach obrane, z odrzuconymi gniazdami nasiennymi pokrojone w kostkę
jabłka, smażę jeszcze kilka minut. Dorzucam zawartość patelni do garnka
(część kasztanów wybrałam do posypania zupy), przykrywam i gotuję ok 10
minut, w połowie gotowania dodaję łyżkę majeranku. Wyrzucam listki,
ziele i pora, zupę miksuję, żuraw nada się idealnie, przyprawiam solą,
pieprzem, wciskam przeciśnięty przez praskę czosnek i podgrzewam chwilę.
Makaron
soba ugotowałam oddzielnie z dodatkiem soli, wyłożyłam do miseczek,
zalałam zupą, posypałam natką pietruszki i odłożonymi kasztanami.
Zupa
wyszła słodka, ja nie jestem fanką słodkich smaków, jednak dodanie do
niej czosnku, majeranku, przyprawienie solą i podanie z makaronem soba
ciekawie zbalansowało smak i słodycz w tym przypadku zupełnie mi nie
przeszkadzała. Polecam!
Pasztet kasztanowy
Składniki
(oryginał pochodzi z książki S.Brown "Kuchnia wegetariańska", tutaj z moimi zmianami)
500 g pieczarek
6 łyżek oleju
150 g selera korzeniowego
500 g kasztanów
3 łyżki czerwonego octu winnego
3 nieduże cebule
2 ząbki czosnku
łyżeczka soli
pieprz do smaku
1,5 szklanki orzechów włoskich (IMO nie są niezbędne)
dodatkowe 3 łyżki oleju (proponuję zwiększyć jeszcze o 4- 5 łyżek)
1/4 szklanki bulionu lub wody wody
1/2 szklanki kaszy kukurydzianej (można też użyć innej drobnej, np. manny)
Wykonanie
Z
kasztanami rozprawiłam się tak jak pisałam wyżej, miąższ nieco
potłukłam (można pokroić lub zblendować). Na patelni rozgrzewam 6 łyżek
oleju, wrzucam pokrojoną w kostkę cebulę i smażę do zeszklenia, dodaję
oczyszczone, starte na tarce o grubych oczkach pieczarki, przykrywam i
duszę ok 10 minut, dodaję ocet winny i trzymam na ogniu jeszcze 4
minuty. Dodaję starty na tarce o grubych oczkach seler, mieszam, łączę z
kasztanami, wciskam przez praskę czosnek przyprawiam solą (dodałam
czubatą łyżeczkę) i pieprzem (przyznam, że masa na tym etapie
smakowała mi ogromnie i gdyby nie to, że miałam wielką ochotę na
pasztet, zawinęłabym ją w naleśniki i byłyby to prawdopodobnie
najpyszniejsze naleśniki jakie kiedykolwiek jadłam). Teraz
dodaję podprażone na suchej patelni i zblendowane orzechy włoskie,
kaszę, bulion i dodatkowy olej (pasztet wyszedł mi odrobinkę za suchy,
więc proponuję dodać jeszcze 4-5 łyżek) i wszystko dokładnie mieszam.
Masę wykładam do wyłożonej papierem do pieczenia blaszki, uklepuję i
wygładzam, przykrywam folią i piekę godzinę w piekarniku nagrzanym do
200 st C (w połowie pieczenia zdejmuję folię).
Można
zjeść z chlebem lub na obiad, świetnym dodatkiem będzie sos koperkowo-
czosnkowy, przyznam, że jest to najpyszniejszy pasztet pieczarkowy jaki
jadłam, taki pieczarkowy mercedes, jakby powiedziała Ala :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz