27 grudnia 2010

Paluchy selerowe i pasztet z soczewicy


Nie miałam wiele czasu na przedświąteczne pichcenie, na szybko zmontowałam kilka potraw, w tym dwie, które szczególnie polecam. Hitem okazały się paluchy selerowe brane początkowo (ze względu na wygląd) za rybne. Inspiracją był przepis H. Szymanderskiej z książki "Kuchnia Polska. Potrawy regionalne" (bardzo polecam, jest pięknie wydana, znajdziecie w niej wiele inspiracji na regionalne potrawy wegetariańskie, które łatwo można przerobić na wegańskie) na selery w cieście piwnym, przerobiłam je na paluchy w wersji wegańskiej. Wszystkim smakowały poza moją córką /:(/, ale młoda jest, wybaczam ;) Dodam jeszcze, że panierki można użyć tradycyjnej, ale polecam wypróbowanie mojej, ma duże znaczenie dla smaku całości. Można też oczywiście dodać ulubione przyprawy, u mnie podstawowe.

paluchy selerowe

Składniki
1 duży seler (mój był ogromny, ważył ponad kilogram, myślę, że 1,2 kg)
ok 1,5 litry wody + mleko ryżowe, dodałam 3 szklanki (czytałam o dodawaniu mleka krowiego do gotowania selera w celu zachowania białego koloru; moim zdaniem wystarczy późniejszy dodatek soku z cytryny, ja mleko ryżowe dodałam z konieczności, gdyż termin mnie gonił, można ugotować go w samej wodzie)
niepełna łyżka soli
3 łyżki soku z cytryny
6 sporych łyżek mąki z ciecierzycy
gorąca woda (ok szklanki)
po 4 czubate łyżki płatków drożdżowych i wiórek kokosowych
2 czubate łyżki mąki kukurydzianej
sól, pieprz
olej do smażenia

Wykonanie
W garnku zagotowuję wodę z dodatkiem soli, wkładam wyszorowany szczoteczką korzeń, dolewam mleko, przykrywam i gotuję do miękkości ok 40- 50 minut, wyjmuję, przelewam zimną wodą, obieram i kroję w plastry grubości ok 1 cm, następnie w słupki, jak na frytki.
Do miski wsypuję mąkę z ciecierzycy i dolewam tyle gorącej wody by powstała masa o konsystencji rzadszego budyniu, wsypuję kilka szczypt soli i mieszam. Na oddzielnym talerzu mieszam płatki drożdżowe, wiórki kokosowe i mąkę kukurydzianą. Kawałki selera zanurzam najpierw w masie ciecierzycowej, następnie w panierce, wykładam na rozgrzany na patelni olej i smażę na złoto z obu stron. Wykładam najpierw na papierowe ręczniki, następnie do garnka, przesypując kilkoma szczyptami soli i pieprzu. Smakowały zarówno na zimno jak i na ciepło, można je przygotować na obiad, na ucztę świąteczną lub inną imprezkę; tak przygotowane selery można również dodatkowo zamarynować w sosie greckim i podać w miejsce ryby po grecku (klik klik)
Kolejna potrawa to klasyk, pasztet z soczewicy, świetne koło ratunkowe, zawsze wychodzi dobry, smakuje również 'mięsnej' części biesiadników. Ja robię go w różnych wersjach, zmieniam zestaw dodanych warzyw, bawię się proporcjami i doborem przypraw, czasami mieszam soczewicę zieloną z czerwoną, można do niego dodać podsmażone pieczarki lub prawdziwe grzyby. Dzisiaj prezentuję pasztet z dodatkiem curry, słodkiej papryki i kolendry, pycha, polecam!

pasztet z soczewicy

Składniki
(foremka o wymiarach 25 x 14 cm)
300 g zielonej soczewicy
1/2 szklanki oleju rzepakowego
1/2 szklanki kaszy manny
1 niepełna łyżka przyprawy curry (zwykłej najzwyklejszej)
1 płaska łyżka słodkiej papryki
1 płaska łyżeczka zmielonej kolendry
2 cebule
1 średnia marchew
kawałek selera korzeniowego
sól

Wykonanie
Soczewicę porządnie płuczę, jeśli macie czas, to ją namoczcie, wsypuję do garnka, zalewam wodą (ok 3 objętości ziaren), zagotowuję, wsypuję niepełną łyżkę soli, przykrywam i gotuję pod przykryciem na wolnym ogniu. Po ok 30 minutach podnoszę pokrywkę i mieszam intensywnie ziarna drewnianą łyżką by część się rozpadła /jeśli macie chęć można je przekręcić przez maszynkę, ja przy takiej ilości wolę  metodę łyżkową ;)/.
Z oleju przeznaczonego na pasztet odlewam kilka łyżek i smażę pokrojoną w kostkę cebulę, do zeszklenia, dorzucam startą na tarce marchewkę i seler i smażę chwilkę, dodaję do soczewicy. Na patelni rozgrzewam kolejnych kilka łyżek oleju, dodaję curry, paprykę i kolendrę, smażę ok 2 minut i dodaję do warzyw, mieszam, doprawiam solą, dodaję kaszę i pozostałą część oleju, mieszam i przerzucam do keksówki. Piekę ok godziny w nagrzanym do ok 200 st C piekarniku. Kroję po przestudzeniu.


Oceń przepis:

22 grudnia 2010

Smażone tofu w zalewie octowej


Powoli wracam do żywych, do normalności, do blogowania :) Ponieważ zbliżają się Święta, uraczę Was przepisem świątecznym. Jakiś czas temu pisałam o wegetariańskiej 'rybce' czyli wkładzie wege w tzw sosie greckim (klik klik). Dzisiaj znów o 'rybce' ;) Pomysł inspirowany przepisem na śledzie, które najpierw są smażone w panierce, następnie marynowane w zalewie octowej; osobiście takich śledzi nie jadłam, ale z powodzeniem goszczą w tej formie w wielu domach. Przyznam, że pomysł usmażonej bazy, którą marynuje się w zalewie octowej przypadł mi do gustu. Robiłam w ten sposób kotlety sojowe, ostatnio tofu i o ile tofu /jak zwykle w mojej suiektywnej opinii/ wygrywa smakowo, to panierka wypadła słabiej; do kotletów zrobiłam bardziej solidny pancerz, trzymał się w marynacie wzorowo, od tofu kołderka miejscami się odklejała, ale i tak wyszło smakowicie. Polecam jako zimną przystawkę na ucztę świąteczną czy imprezę lub po prostu dodatek do chleba.
Na chwilę jeszcze o wersji z kotletami (chodzi o tzw proteinę sojową), kilka osób pytało mnie o bezjajeczną wersję na panierkę, mi posmakowała taka: 'kotlety' gotuję w niewielkiej ilości wody (na poziom kawałków sojowych) z dodatkiem pokrojonych warzyw (marchew, mała pietruszka, kawałek selera), soli, 2 listków laurowych, 3 ziarenek ziela angielskiego, wrzucam również niewielką cebulę i 2 ząbki czosnku (w obierkach, jedynie umyte). Wywar z warzywami i przyprawami gotuję najpierw ok 15 minut, wtedy dorzucam kotlety, kilka minut wspólnego gotowania i wyrzucam na sitko. Podkład zrobiłam z mąki z ciecierzycy i gorącej wody (na opakowanie kotletów zużyłam 6 łyżek mąki i ok szklanki wody), do miseczki należy wsypać mąkę i mieszając widelcem wlewać stopniowo wodę w takiej ilości by utworzyła się kleista masa. Sypnęlam do niej kilka szczypt soli. Panierkę zastosowałam jedną z moich ulubionych, pisałam o niej tu (klik klik) (płatki drożdżowe, wiórki kokosowe, w stosunku 1 :1 :1 ), tylko zmniejszyłam ilość mąki kuku o połowę. Ugotowane kotlety maczałam najpierw w masie ciecierzycowej, następnie w panierce i smażyłam na złoto z obu stron. Przestudzone poleciały do marynaty, o której za chwilę, jednak muszę podkreślić, że kotlety tak usmażone (jeszcze przed marynowaniem) to były jedne z lepszych jakie jadłam :)
Teraz o tofu.

Składniki
1 kostka tofu naturalnego
sos sojowy
kilka łyżek mąki z ciecierzycy lub innej, kukurydzianej lub ziemniaczanej
olej do smażenia
zalewa
2 szklanki wody
7 łyżek octu jabłkowego
łyżeczka soli
2 czubate łyżki suszonej żurawiny (można użyć rodzynek lub nieco cukru)
łyżeczka ziaren gorczycy białej
6 listków laurowych
8 ziarenek ziela angielskiego
3 małe cebule

smażone tofu w zalewie octowej

Wykonanie
Tofu suszę nieco, ściskając owinięte papierowym ręcznikiem. Kroję w kawałki (wg upodobań), każdy z nich zanurzam najpierw w sosie sojowym, następnie w mące ciecierzycowej i smażę na rozgrzanym oleju z obu stron, wykładam na papierowe ręczniki.
Do garnka wlewam wodę i ocet, dodaję sól i mieszam porządnie, zagotowuję, wrzucam pokrojoną cebulę (w plasterki lub piórka) i wyłączam gaz. Gdy marynata przestygnie w miseczce układam kawałki tofu przekładając je wypłukaną żurawiną (nie trzeba jej moczyć, wypłukać, ewentualnie pokroić), listkami laurowymi, ziarenkami ziela angielskiego, gorczycą i zalewając marynatą z dodatkiem cebuli. Przykrywam i wstawiam do lodówki na noc. To właściwie tyle, dodam tylko, że w miejsce tofu czy kotletów sojowych można użyć pieczarek czy kani lub warzyw, np selera korzeniowego, będę eksperymentować! :)
Przy okazji nadchodzących Świąt i Nowego (LEPSZEGO oczywiście) Roku, wszystkim którzy tu zaglądają lub wpadną przypadkowo, życzę wszystkiego co najlepsze, spełnienia marzeń, spokoju ducha i radości, cieszmy się z tego co mamy i czego nie mamy :)


Oceń przepis:

12 listopada 2010

Zupa krem z dyni z ciecierzycą

Istny prywatny festiwal zup! :) Taka pora roku... dzisiaj zupa z dyńki zaprawiona masalą, dodatek ciecierzycy jest konieczny by bez czarowania zjadła ją córka, a mi ten dodatek bardzo odpowiada. Poniżej przedstawiam bazę, masalą można się zabawić dodając zestaw przypraw, który Wam najbardziej odpowiada, dodatkowo, dodanie mleka kokosowego (nawet małej puszki) lub czubatej łyżki masła orzechowego będzie ciekawym urozmaiceniem zupy.

zupa krem z dyni z ciecierzycą

Składniki
1 kg dyni lub trochę więcej (u mnie mieszanka 2 odmian- prowansalskiej i hokkaido)
2 marchewki
średnia pietruszka
kawałek selera
3 łyżki oleju
łyżeczka zmielonego kuminu
czubata łyżka przyprawy curry
łyżka startego na drobnej tarce korzenia imbiru
3 listki laurowe
3 ziarenka ziela angielskiego
sól pieprz
3 ząbki czosnku
ok 2 szklanek ciecierzycy
1,5- 2 l wody (w zależności od tego jakiej konsystencji zapragniecie)
garść natki pietruszki
opcjonalnie olej z pestek dyni do polania

Wykonanie
Ciecierzycę moczę na noc, następnego dnia gotuję bez dodatku soli ok godziny- aż zmięknie.
W szerokim garnku o grubym dnie rozgrzewam olej, sypię zmielony kumin i curry, smażę minutę, wrzucam imbir, a po chwili dynię (obraną, pokrojoną w kostkę z usuniętymi pestkami i włóknami, jeśli używamy hokkaido- nie trzeba jej obierać). Smażę kilka minut, dolewam wodę, proponuję na początek dodać litr, półtora, potem dolewać do uzyskania pasującej nam konsystencji i smaku. Po ok 20 minutach dodaję startce na tarce o grubych oczkach: marchew, seler i pietruszkę, wrzucam, listki, ziele angielskie i łyżkę soli, gotuję kolejne 20 minut. Wyciągam przyprawy, wciskam przez praskę czosnek, miksuję zupę na krem, teraz trzeba skosztować i ocenić konsystencję, ewentualnie podlać wody, stawiam ponownie na gaz, dodaję ciecierzycę i podgrzewam kilka chwil, przyprawiam solą i pieprzem, dodaję posiekaną pietruszkę. Rozlane już porcje zupy można polać olejem z pestek dyni.

zupa krem z dyni z ciecierzycą


Oceń przepis:

3 listopada 2010

Surówka selerowa z sezamem


To jedna z tych surówek, które dzieci też powinny zjeść, moje jadło chętnie, wystawiło matce szóstkę, mimo, że z sezamem, którego ona 'nie lubi' ;) Przyznam, że sezam nie jest tu jakoś szczególnie dominujący, ale zawsze to urozmaicenie odżywcze i wizualne, bez sezamu też będzie ok. Inspirację znalazłam u Beaty (klik klik), trochę pozmieniałam, dałam więcej jabłka, pominęłam cukier i majonez.

surówka selerowa z sezamem

Składniki
(w sam raz na dobrą porcję dla czteroosobowej rodziny)
1 duży seler korzeniowy (600g)
2 średnie słodkie jabłka
3- 4 łyżki oliwy z oliwek
1 ząbek czosnku
2 czubate łyżeczki musztardy (jaką lubicie)
spora garść natki pietruszki
2 łyżki soku z cytryny
sól i pieprz do smaku
2 czubate łyżki podprażonego na suchej patelni sezamu (u mnie mieszany, jasny i ciemny)

Wykonanie
Seler i jabłka obieram i ścieram na tarce o grubych oczkach. W miseczce rozcieram czosnek z oliwą, dodaję sok z cytryny i musztardę, mieszam. Do startych warzyw dodaję posiekaną natkę i sezam, zalewam dresssingiem, mieszam, przyprawiam kilkoma szczyptami soli i pieprzu. Gotowe.



Oceń przepis:

2 listopada 2010

Pieczarki faszerowane tofucznicą

Tofucznicą faszerowałam już kilka warzyw, tym razem pieczarki. Mogą stanowić dodatek do obiadu lub przystawkę na imprezkę.

pieczarki faszerowane tofucznica

Składniki
ok 20 średnich pieczarek
180 g tofu naturalnego
sól
pieprz
czubata łyżka wiórek kokosowych
olej
czubata łyżeczka curry
ząbek czosnku
łyżka posiekanego koperku (może być też szczypiorek)

Wykonanie
Tofu rozdrabniam widelcem, dodaję kilka szczypt soli i pieprzu. Na 2 łyżkach oleju podgrzewam curry przez minutę, dodaję tofu i smażę kilka minut, odstawiam. Z oczyszczonych pieczarek odrywam ogonki, które drobno kroję i smażę na 3 łyżkach oleju do zezłocenia, dodaję do tofu z taką ilością oleju ze smażenia by masa była wilgotna, doprawiam ewentualnie solą, pieprzem, wciskam czosnek, dodaję wiórki i koperek, mieszam. Kapelusze pieczarek wykładam do wysmarowanego olejem naczynia żaroodpornego i piekę ok 15 minut w piekarniku nagrzanym do 200 st C. Wyjmuję, posypuję je odrobiną soli i wykładam farsz, dociskam łyżeczką i wkładam z powrotem do piekarnika na 10 minut (jeśli pieczarki są większe, będą potrzebowały nieco dłuższej obróbki). Gotowe posypałam pietruszką. Smacznego!


Oceń przepis:

31 października 2010

Pierogi z pieczoną dynią, soczewicą i tofu

Upiekłam dynię, namoczyłam ciecierzycę i miałam ukręcić zupę dyniową z ciecierzycą (moje dziecko uznało, że dyni nie lubi, ale odkryłam, że każda zupa przejdzie jeśli ją zmiksuję i podam ze słuszną dawką ciecierzycy), ale przypomniałam sobie o stojącym w słoiku zamarynowanym tofu, ok podłączę i zrobię pierogi! Pasty dyniowo- ciecierzycowej z tofu proponuję zrobić nieco więcej i odłożyć np do chleba, bardzo mi smakowała :) Wyszła kremowa, słoneczna i pyszna!

pierogi z dynią, ciecierzycą i tofu

Przepis bierze udział w "Festiwalu Dyni" organizowanym przez Beę

Składniki
Farsz
180 g tofu naturalnego
2 łyżki oliwy
2 łyżki sosu sojowego
1 ząbek czosnku przeciśnięty przez praskę
1 łyżka soku z cytryny
1 płaska łyżeczka suszonego majeranku
Tofu odciskam na papierowych ręcznikach i rozdrabniam widelcem. Do słoika wlewam połowę rozmieszanej marynaty, wrzucam tofu, wlewam resztę zaprawy, zakręcam i porządnie potrząsam, by całość dobrze się połączyła, wstawiam do lodówki na noc.
Ponadto
2,5 szklanki ugotowanej w nieosolonej wodzie ciecierzycy + ok 1/2 szklanki wody z jej gotowania (lub bulionu, ewentualnie wody)
1 kg dyni (użyłam butternut- przepyszna! odmiana dyńki)
sól
2 ząbki czosnku
1 łyżeczka garam masala (lub innych ulubionych przypraw)
oliwa do pieczenia dyni

Ciasto
1/2 kg mąki (można użyć dowolnej, u mnie tym razem mieszanka: 60% pszennej typ 650, pozostałe to mąka orkiszowa jasna i pszenna zwykła)
1 szklanka gorącej wody
2 łyżki oliwy
sól
w formie okrasy wystąpiła tym razem szałwia: pokrojona i podsmażona na oliwie, można nie kroić, listki usmażyć w całości, szałwia smaży się na sztywno, wyjdą takie chrupkie "chipsy"

Wykonanie
Dynię obieram, kroję w kostkę, smaruję oliwą i piekę w ok 200st C w blaszce wyłożonej papierem do pieczenia ok 30- 40 min (trzeba sprawdzać nożem lub widelcem, powinien gładko, bez oporu wchodzić w warzywa), kostki się nieco przypieką, ale to tylko na plus dla smaku :)

pieczona dynia

Do blendera wrzucam ciecierzycę i miksuję z dodatkiem kilku łyżek wody z jej gotowania na pastę, wody należy podlewać, aby zmiksować ziarenka na pastę. Teraz decyzja należy do Was, dyńkę można rozgnieść po prostu, a tofu jest już rozdrobnione, ja ze względu na córkę zmiksowałam wszystko na pastę, dodaję przeciśnięty przez praskę czosnek, mieszam. Pasta wyszła pyszna, ja odłożyłam niewielką ilość do chleba, za bardzo nawet przyprawiać nie trzeba, ewentualnie kilkoma szczyptami soli. Ponieważ miało być gotowanie, przyprawiłam pastę solą (łyżeczka+/-) i garam masala (również coś koło tego). Oczywiście ilość przypraw będzie zależna od rodzaju dyni jaki posiadacie i od indywidualnego gustu.

pasta z dyni, ciecierzycy i tofu

Pora na ciasto. Mąki mieszam, dodaję nieco soli, wlewam gorącą wodą i początkowo mieszam łyżką, następnie wyrabiam przez kilka minut, dolewam oliwę i wyrabiam chwilę. Ciasto na czas lepienia pierogów warto przykryć ściereczką by nie wyschło. Odrywam kawałki ciasta, wałkuję na podsypanym mąką blacie, wykrajam okrągłą dużą szklanką kółeczka, wykładam po łyżce farszu, zlepiam  i gdy większość jest gotowa w szerokim rondlu zagotowuję wodę, solę, zmniejszam płomień na średni (woda powinna 'pyrkać', nie buszować) i gotuję porcjami pierogi ok 5 minut od wypłynięcia. W międzyczasie kończę lepienie pozostałych pierożków i przygotowuję 'okrasę', którą należy polewać pierożki zaraz po wyłożeniu na talerz. Gotowe, smacznego :)

pierogi z dynią, ciecierzycą i tofu

Mam jeszcze bardzo ważne ogłoszenie. Na allegro trwają aukcje charytatywne dla chorego chłopczyka, Kuby. O jego chorobie możecie poczytać na blogu jego mamy (klik klik) oraz krótką, smutną historię w opisach aukcji.

kulinanrni blogerzy dla Kubusia

Ja proponuję kasztanowy pasztet wegański (klik klik), pisałam o nim wczoraj (klik klik), obiecuję upiec go po zakończeniu aukcji specjalnie dla osoby, której poszczęści się w licytacji :) pokrywam koszty przesyłki kurierskiej, więc kosztem zwycięzcy będzie kwota z licytacji; wygrać możemy dużo więcej niż pysznościowy pasztet :) zachęcam do licytacji i do udziału w aukcjach dla Kuby, można się przyłączyć w roli kupującego lub sprzedającego, więcej o akcji możecie poczytać u kabamaigi (klik klik), a tu obejrzeć co przygotowali inni blogerzy i nie tylko blogerzy :)


Oceń przepis:

30 października 2010

Pieczone kasztany, zupa i pasztet

Przyznam, że z jadalnymi kasztanami miałam do czynienia pierwszy raz (zupełnie nie wiem jak smakują te z Placu Pigalle), choć to mój drugi zakup... w zeszłym roku również je kupiłam, włożyłam do szafki, by nabrały ważności urzędowej nim się za nie zabiorę i nabrały ważności kompostowej niestety :( nie popełnijcie więc mojego błędu- zakupione kasztany trzeba jak najszybciej zużyć.

kasztany jadalne

Teraz jestem mądrzejsza ;) na początek skosztowałam na surowo, to nie to- orzechowe, ale zbyt mączyste, chociaż z potencjałem, postanowiłam je upiec i zabrałam się za poszukiwanie inspiracji. Książka G. Ramsaya "Szef kuchni po godzinach" (przyznam, że nie jest to dla mnie jakiś mocny autorytet kulinarny, nie przepadam za telewizyjnym Ramseyem, ale lubię faceta uśmiechającego się do mnie z okładki tej książki, robiłam też jego zupę z pieczonych ziemniaków, było przy niej trochę roboty, ale smak i zapach pieczonych ziemniaków jaki rozniósł się po całym domu, były tego warte), spis treści: "glazurowana brukselka z kasztanami i boczkiem" i wstęp "Uważam, że dużo prawdy kryje się w stwierdzeniu, iż w większości gospodarstw domowych brukselka gotowana jest nie częściej niż raz w roku. To wstyd!..." faktycznie nieco się zawstydziłam, po brukselkę sięgnęłam ostatnio ponad rok temu, przepis do przerobienia, ale następnym razem, panie Ramsay. Kolejna pozycja, za którą podziękowałam od razu "rolada czekoladowa z kremem kasztanowo- czekoladowym", trzecia: "zupa z kasztanami, pasternakiem i jabłkiem"- biorę! Pasternak podmieniłam na pietruszkę, miałam dylemat jeśli chodzi o jabłka, nie jestem przekonana do dodawania ich do zup (za wyjątkiem wigilijnego barszczu), ale postanowiłam zaufać Gordonowi. Część kasztanów wykorzystałam więc do zupy, a część do pasztetu jaki poleciła mi Alcia, mój dobry duszek :D
Jeszcze kilka słów wstępu o przygotowaniu i pieczeniu kasztanów: sugerowałam się uwagami Karoliny (klik klik), czyli umyłam, wrzuciłam do miski z wodą, te które wypłynęły wyrzuciłam, resztę przesuszyłam, nacięłam węższy koniec na krzyż (uwaga, ja nacięłam za mało, IMO warto naciąć więcej, nawet do połowy kasztana, wtedy po upieczeniu lepiej się je obrabia), wyłożyłam jedną warstwą na blaszkę wyłożoną papierem do pieczenia i piekłam w 200 st C ok 30 min, aż nacięte "dzioby" się otworzyły. Przyznam, że już w takiej formie mi zasmakowały, jednak do pogryzania solo zabrakło mi tu oliwy z czosnkiem (już wiem co z nimi zrobię następnym razem!). Dalsza obróbka polegała na tym: przekrajałam je na pół i cienką (ostrą) łyżeczką wydrążałam środki podważając je najpierw, przy pomocy męża poszło w miarę sprawnie, zwłaszcza, jeśli było się stroną przekrajającą ;)
UPDATE! Na kasztany przyrządzone do pogryzania solo zapraszam tu (klik)
Na pierwszy ogień zupa. Oryginał z książki G. Ramsaya "Szef kuchni po godzinach", z zamianą pasternaku na pietruszkę i kilkoma innymi modyfikacjami (dodałam majeranek, czosnek, zmieniłam proporcje i podałam z makaronem soba- bardzo polecam).

zupa z pieczonymi kasztanami

Zupa z kasztanami, pietruszką i jabłkiem
Składniki
2 średnie marchewki
kawałek selera
1 średnia pietruszka + 2 dodatkowe
3 listki laurowe
3 ziarenka ziela angielskiego
kawałek pora
500 g kasztanów jadalnych
łyżka majeranku
2 ząbki czosnku
3 łyżki oleju/ oliwy
2 niezbyt duże kwaskowe jabłka
garstka natki pietruszki do posypania

Wykonanie
Warzywa podstawowe (marchewki, 1 pietruszkę, seler) obieram i ścieram na tarce o grubych oczkach, wrzucam do garnka, zalewam ok 2,5 litra wody, zagotowuję i zmniejszam płomień na mały, gotuję ok 15-20 minut, w międzyczasie wrzucam kawałek pora, listki laurowe i ziele angielskie, sypię  czubatą łyżeczkę soli (Ramsay użył gotowego bulionu, u mnie starte gotowane warzywa wpłynęły na treściwość zupy, a dodatek marchewki po zmiksowaniu całości rozweselił kolor). W międzyczasie rozprawiłam się z kasztanami (tak jak pisałam we wstępie tej przydługiej notki).
Na patelni rozgrzewam olej, wrzucam pozostałe obrane i pokrojone w kostkę pietruszki, smażę przez ok, 10 minut, dorzucam kasztany, po kilku minutach obrane, z odrzuconymi gniazdami nasiennymi pokrojone w kostkę jabłka, smażę jeszcze kilka minut. Dorzucam zawartość patelni do garnka (część kasztanów wybrałam do posypania zupy), przykrywam i gotuję ok 10 minut, w połowie gotowania dodaję łyżkę majeranku. Wyrzucam listki, ziele i pora, zupę miksuję, żuraw nada się idealnie, przyprawiam solą, pieprzem, wciskam przeciśnięty przez praskę czosnek i podgrzewam chwilę.
Makaron soba ugotowałam oddzielnie z dodatkiem soli, wyłożyłam do miseczek, zalałam zupą, posypałam natką pietruszki i odłożonymi kasztanami.

zupa z pieczonymi kasztanami

Zupa wyszła słodka, ja nie jestem fanką słodkich smaków, jednak dodanie do niej czosnku, majeranku, przyprawienie solą i podanie z makaronem soba ciekawie zbalansowało smak i słodycz w tym przypadku zupełnie mi nie przeszkadzała. Polecam!

Pasztet kasztanowy
Składniki
(oryginał pochodzi z książki S.Brown "Kuchnia wegetariańska", tutaj z moimi zmianami)
500 g pieczarek
6 łyżek oleju
150 g selera korzeniowego
500 g kasztanów
3 łyżki czerwonego octu winnego
3 nieduże cebule
2 ząbki czosnku
łyżeczka soli
pieprz do smaku
1,5 szklanki orzechów włoskich (IMO nie są niezbędne)
dodatkowe 3 łyżki oleju (proponuję zwiększyć jeszcze o 4- 5 łyżek)
1/4 szklanki bulionu lub wody wody
1/2 szklanki kaszy kukurydzianej (można też użyć innej drobnej, np. manny)

pasztet kasztanowy

Wykonanie
Z kasztanami rozprawiłam się tak jak pisałam wyżej, miąższ nieco potłukłam (można pokroić lub zblendować). Na patelni rozgrzewam 6 łyżek oleju, wrzucam pokrojoną w kostkę cebulę i smażę do zeszklenia, dodaję oczyszczone, starte na tarce o grubych oczkach pieczarki, przykrywam i duszę ok 10 minut, dodaję ocet winny i trzymam na ogniu jeszcze 4 minuty. Dodaję starty na tarce o grubych oczkach seler, mieszam, łączę z kasztanami, wciskam przez praskę czosnek przyprawiam solą (dodałam czubatą łyżeczkę) i pieprzem (przyznam, że masa na tym etapie smakowała mi ogromnie i gdyby nie to, że miałam wielką ochotę na pasztet, zawinęłabym ją w naleśniki i byłyby to prawdopodobnie najpyszniejsze naleśniki jakie kiedykolwiek jadłam). Teraz dodaję podprażone na suchej patelni i zblendowane orzechy włoskie, kaszę, bulion i dodatkowy olej (pasztet wyszedł mi odrobinkę za suchy, więc proponuję dodać jeszcze 4-5 łyżek) i wszystko dokładnie mieszam. Masę wykładam do wyłożonej papierem do pieczenia blaszki, uklepuję i wygładzam, przykrywam folią i piekę godzinę w piekarniku nagrzanym do 200 st C (w połowie pieczenia zdejmuję folię).
Można zjeść z chlebem lub na obiad, świetnym dodatkiem będzie sos koperkowo- czosnkowy, przyznam, że jest to najpyszniejszy pasztet pieczarkowy jaki jadłam, taki pieczarkowy mercedes, jakby powiedziała Ala :)


Oceń przepis:

26 października 2010

Kokosowa kasza jaglana ze szpinakiem i pieczoną dynią

Taką kokosową kaszę ze szpinakiem robię dość często, jest to świetny patent na szybki, pyszny i wartościowy posiłek, to mój ulubiony sposób na jaglankę. Podstawową recepturą można się zabawić, zrobić bardziej płynną lub odparowując płyn- bardziej gęstą, wyjdzie wtedy świetny farsz do warzyw, makaronu czy naleśników, z podobnej kombinacji (chociaż bez mleka) można upiec pyszny pasztet (klik klik). Dzisiaj baza wzbogacona o pieczoną dynię. Taką kaszę zjada chętnie również moja siedmioletnia córa, choć w tym przypadku dynia niestety była wyskubywana :/




Składniki
(dla 4 osób)
200 g mrożonego szpinaku lub podwójna ilość świeżego
3/4 szklanki kaszy jaglanej
2 łyżki oleju/ oliwy
1 łyżeczka żółtej pasty curry lub przyprawa curry w proszku
1/2 łyżeczki gałki muszkatołowej
1 puszka mleka kokosowego
1 duży ząbek czosnku
sól
kawałek pokrojonej w kostkę i wysmarowanej oliwą upieczonej dyni (polecam Butternut lub Hokkaido jeśli lubicie)

Wykonanie
Kaszę wrzucam na gęste sitko, przelewam wrzątkiem i płuczę, wrzucam do garnka, zalewam 1,5 szklanki wody, zagotowuję, zmniejszam gaz, dodaję ok 1/2 łyżeczki soli i gotuję do odparowania wody. Na patelni rozgrzewam olej, wrzucam pastę curry i rozcieram ją, dorzucam rozmrożony szpinak (jeśli świeży- drobno posiekany) i smażę parę minut mieszając. Zdejmuję na chwilę z ognia, dodaję mleko kokosowe (przed użyciem porządnie wstrząsnąć), kaszę, gałkę, przeciśnięty przez praskę czosnek, mieszam wszystko dokładnie (teraz trzeba doprawić, ja dodałam jeszcze kilka szczypt soli, ale można dodać również ulubione indyjskie przyprawy czy zaostrzyć smak pieprzem). Dodaję dynię i stawiam na ogień na kilka chwil by danie było ciepłe. Pycha, smacznego :)

Oceń przepis:

13 maja 2010

Borodinsky


Król! Obłędny! Aromatyczny, z wilgotnym miąższem, mój drugi chleb na zakwasie! Wspaniały, gorąco polecam :) Przepis pochodzi od Tatter (klik klik) i choć popełniłam kilka odstępstw (nie miałam słodu i pominęłam obsypanie ciasta ziarnami kolendry) to i tak wyszedł boski!

borodinsky

Tak jak pisałam, borodinsky to mój drugi chleb. Mój zakwas (klik) rozdziewiczyłam wypiekiem innego radzieckiego chleba odnalezionego na blogu Alicji (klik). Oczywiście nie wyszedł mi wspaniale jak u Ali, ale to mój historyczny, pierwszy chleb i zdjęcie tu pozostanie "ku pamięci". Wyszedł nieco zbity, może dlatego, że przez moją niecierpliwość zbyt krótko wyrastał, może dlatego, że mój zakwas jest jeszcze młody, może nie dodałam szklanki myśli... Wierzch pękł prawdopodobnie z winy piecyka (nie mam możliwości regulacji temperatury), ale mam już na to patent, który zastosowałam przy borodinskim: w połowie pieczenia przykryłam go folią aluminiową. Mimo pewnych mankamentów, chleb wyszedł smaczny, przyjemnie wilgotny, sycący, ale chowa się przy borodinskim ;)

radziecki chleb żytni razowy

Mój pierwszy nie do końca udany chleb na zakwasie

cytuję za Alicją Gucia, który przetłumaczył recepturę, z moimi uwagami

Prosty żytni chleb radzieckiego żołnierza

oryginalny przepis z fotkami tutaj (klik klik)

Składniki na jeden bochenek chleba o wadze ok. 1 kg.

375 g zakwasu z mąki żytniej razowej (co do hydracji nie mam pewności, w oryginale wygląda na 100/100)
450g mąki żytniej razowej
15 g soli
330 bardzo ciepłej wody (ok. 40*C) 


Wykonanie
Dzień/ wieczór wcześniej wyciągam zakwas z lodówki, stawiam w ciepłe miejsce, po 2-3 godzinach dodaję do niego 200 g mąki i 200 g wody (100% hydracji), mieszam, stawiam w ciepłe miejsce. Następnego dnia odmierzam potrzebną ilość, a resztę chowam z powrotem do lodówki.

Zaczyn
W wodzie, dokładnie, rozpuścić sól. Dodać zakwas i bardzo dobrze wymieszać – ja ubijałem jak białka – aby powstał jednorodny płyn bez grudek z widoczną pianką.

Przygotowanie ciastaDodać mąkę, szybko i krótko wyrobić – do uzyskania jednorodnej konsystencji. Zostawić do fermentacji na ok. 2 godziny w temp. 30*C . Ciasto nieznacznie (a może i więcej) urośnie i pojawią się pęcherzyki powietrza.

Przełożyć na mokry stół i mokrymi rękoma uformować bochenek. Można przełożyć do formy (ok. 2/3 pojemności). Ja, ponieważ jest to pierwszy chleb, a takie lepiej piec w blaszce/ keksówce włożyłam je do keksówki wyłożonej papierem do pieczenia, krótsze boki- nie zakryte papierem wysmarowałam olejem. Następnie blaszkę przykryłam folią spożywczą. Pozostawić do wyrośnięcia w temp. 30*C na 35-50 min, u mnie trwało to dłużej, a i tak jak widać niewystarczająco, więc pamiętajcie przy wypiekaniu chleba, że cierpliwość to podstawa. Jeśli w przepisie jest podane, że ciasto ma podwoić objętość, to tak ma być, choćby to trwało kilka godzin (6 czy nawet 8),

Przed pieczeniem chleb spryskać wodą lub wygładzić mokrymi rękoma.

Piekarnik nagrzać do 260*C (jeżeli chleb będzie pieczony bez formy rozgrzać mocno blachę i przełożyć razem z papierem). Pieczemy 10-15 min w 260*C a następnie dopiekamy 40 – 45 min. W 200*C. (u mnie piekł się godzinę w temeperaturze 200 st)

Natychmiast po wyjęciu z pieca posmarować/spryskać wodą. Jak każdy chleb żytni wymaga cierpliwości – można próbować następnego dnia (najlepiej piec ok. północy bo wtedy bardziej chce się spać niż jeść). Po spryskaniu wodą chleb zawinęłam w ściereczkę, włożyłam do reklamówki i tak stygł przez noc.

Chleb bardzo prosty (i w miarę szybki) w wykonaniu. Był najbardziej popularnym chlebem w Rosji w 1938-1939 r.

Pierwsze koty za płoty ;) i pora na króla


Borodinsky, chleb na zakwasie z kolendrą

cytuję za Tatter

borodinsky

Składniki
450g zakwasu żytniego razowego 150%*
380g maki żytniej jasnej
8g soli morskiej
160g letniej wody,
35g melasy (dałam nieco więcej + łyżkę cukru brązowego ze względu na brak słodu)
20g słodu (pominęłam)
7g mielonej kolendry
5g całych nasion kolendry (pominęłam)

Wykonanie

* dzień/ wieczór wcześniej wyciągam zakwas z lodówki (przechowuję w słoiku nie do końca przykrytym folią spożywczą 2 łyżki zakwasu), stawiam w ciepłe miejsce na 2-3 godziny, dosypuję 200 g mąki i 300 g wody (150% hydracji), mieszam; następnego dnia odmierzam potrzebną ilość, resztę znowu zamykam w lodówce
Wszystkie składniki dokładnie mieszam. Bardzo lepkie i dość rzadkie ciasto przekładam do wysmarowanej oliwa z oliwek i posypanej całymi ziarnami kolendry chlebowej blaszki (ciasto wypełnia nieco ponad polowe foremki). Ja pominęłam ziarna, przełożyłam ciasto do blaszki wyłożonej papierem (bardzo ułatwia to wydobycie chleba z formy po upieczeniu). Przykrywam naoliwiona folia przezroczysta i zostawiam do wyrośnięcia  Gdy ciasto wypełnia już prawie cala foremkę (u mnie rosło 6 godzin, może wyrastać krócej lub dłużej w zależności od warunków jakie panują w domu), rozgrzewam piec do 230 stopni.Posypuje wierzch chleba ziarenkami kolendry (pominęłam). Piekę chleb przez 15 min w 230C, później zmniejszam temperaturę do 200 C i piekę kolejne 40 min (u mnie chleb piekł się nieco ponad godzinę w stałej temperaturze 200st +/-, w połowie pieczenia przykryłam go folią).
Z powyższych składników powstaje bochenek ponad kilogramowy, ciemny, delikatnie słodki  o mokrym i pięknie pachnącym wnętrzu i chrupiącej skórce.



Oceń przepis:

7 maja 2010

Smażone koszyczki kwiatowe mniszka

Mniszek pospolity jest jadalny w całości: korzenie, listki, z jego kwiatów można sporządzić pyszny miód, wino lub syrop. I chociaż ani listki ani korzeń nie przypadły mi za bardzo do gustu, to nierozwinięte koszyczki kwiatowe wrzucam do kategorii przysmaków!

mniszek pospolity
Dla jasności, nie chodzi o koszyczki przekwiatające czy takie, które wieczorem chowają się, a o zamknięte beczułki, które jeszcze nie rozkwitły.

nierozwinięte koszyczki kwiatowe mniszka

Dzisiaj sporządziłam je na sposób najprostszy z możliwych, chciałam poczuć ten smak, ale bardzo dobrze będą pasowały do potraw typu curry, będą ciekawym uzupełnieniem sałatek, potraw z ryżu, kaszy, makaronu. Dodatek prażonych orzechów piniowych, włoskich czy sezamu również będzie przyjemnie współgrał z ich smakiem.
Jak smakują? Słyszałam opinię, że ich smak to połączenie brukselki i szparagów i muszę przyznać, że rzeczywiście smakują szparagowo (posmak zielonych szparagów) z odrobiną goryczki. Pyszne polecam :)
Należy ścinać/ zrywać same koszyczki, ja także po kilkukrotnym opłukaniu pozrywałam listki znajdujące się bezpośrednio pod koszyczkami, z kilku względów: estetycznych, higienicznych i smakowych: mogą nadać gorzki smak. Można je zrywać rękoma lub ściągać nożykiem.

Przy okazji podłączam się do wspaniałej akcji Pinkcake

smażone koszyczki mniszka

Składniki
ok 3 szklanek nierozwiniętych koszyczków kwiatowych mniszka
3 ząbki czosnku
3 łyżki oliwy
ok 3 łyżek bulionu warzywnego lub wody
sól lub sos sojowy
ewentualnie pieprz (ja nie użyłam)

Wykonanie
Umyte i oczyszczone koszyczki wrzucam na rozgrzaną na patelni oliwę, smażę 5-10 minut aż zaczną oddawać przyjemny aromat. Dorzucam kilka szczypt grubej soli, przeciśnięty przez praskę czosnek, podgrzewam chwilę i by pozostały wilgotne dodaję kilka łyżek bulionu warzywnego. Po wymieszaniu z makaronem całość polałam jeszcze odrobiną oliwy. Gotowe, smacznego :)


Oceń przepis:

6 maja 2010

Zakwas żytni


To czego bardzo brakuje mi w mojej kuchni, to domowe pieczywo, jego zapach, smak i pewność składników z jakich został zrobiony. Posiadam piecyk elektryczny, bez możliwości regulacji temperatury, jest trochę nieprzewidywalny, ale ryzykuję.
Pierwszy sukces mam za sobą, oto on, zakwas żytni, wyhodowany z mąki razowej (typ 2000). Nie obyło się bez lektury bloga Tatter"Tatter o Chlebie" i cennych rad Alicji. Sam proces hodowli jest tak samo ekscytujący jak nastawianie i hodowla kiełków czy sianie i pielęgnacja ziół. Z mieszanki mąki i wody powstaje żywa substancja, która dojrzała bąbelkuje, można to obserwować i słuchać, cudo! W trakcie dojrzewania zakwas przybiera różne formy: zwiększa objętość, opada, bąbelkuje mniej lub bardziej, rozwarstwia się, warto poobserwować jak zachowuje się zaraz po dokarmianiu, kilka godzin później i przed dokarmianiem, gdy jest "głodny", bardzo ciekawe doświadczenie. Póki nie zacznie śmierdzieć (zapach kwaśny, jabłkowy, octowy jest dozwolony), pleśnieć, wszelkie powyższe zachowania naszego młodzika są prawidłowe.

zakwas żytni

Zakwas należy nastawić kilka dni przed planowanym pieczeniem, przy dobrych warunkach po 4-5 dniach powinien być gotowy, ja hodowałam go przez 7 dni. Prawidłowo wyhodowany zakwas ma zwiększoną objętość, powierzchnia pokryta jest pęcherzykami i pachnie kwaskowymi jabłkami. Temperatura w otoczeniu naszej hodowli powinna być stała (ok 27st C), wolna od przeciągów.
Zakwas jest niezbędny do dobrych wypieków żytnich, nadaje im odpowiednią strukturę, zapach i smak. Nie bez kozery użyłam mąki 2000, numer mąki oznacza ilość zawartych w niej wartości odżywczych i błonnika, jeśli porywamy się na pieczenie domowego pieczywa, zadbajmy więc o jakość jego bazy.
Zakwas robiłam bez zachowania dokładnych proporcji, jednak by domowa piekarnia działała prawidłowo waga jest niezbędna, zwłaszcza dla początkujących. Większość przepisów na chleb podawana jest w gramach i należy się tych proporcji trzymać, gram pozostanie zawsze tym samym gramem bez względu na cokolwiek :)
Przejdźmy do przepisu

Składniki
mąka żytnia razowa typ 2000
letnia woda

Pierwszy dzień
1 szklanka mąki + 1/2 szklanki wody- mieszam w dość wysokim szklanym słoju na gęstą papkę. Przykrywam ściereczką. Stawiam w ciepłe miejsce.

Przez kolejne dni, co 24 godziny dosypuję po 2 czubate łyżki mąki i kilka łyżek wody (tak by masa miała konsystencję gęstej śmietany). Ja hodowałam zakwas przez 7 dni, można ten czas wydłużyć o kilka dni, gdyż ten, jak wino- im starszy tym lepszy.
Teraz znaczną część zakwasu warto zużyć na początkowy wypiek prostego chleba, który wymaga użycia większej ilości. W niektórych recepturach jest mowa o wyrzucaniu części zakwasu po pierwszej dobie, ja tego nie zrobiłam, z nadmiaru masy oprócz wypieku pierwszego chleba wymagającego większej ilości zakwasu, np Tatterowca (klik klik), można przygotować naleśniki, pierogi, pizzę, ja zrobiłam gofry wg pomysłu Alicji (klik klik), dodałam mniej wody, 1 szklankę płatków zastąpiłam mąką orkiszową a banany syropem kukurydzianym. Wyszły przyjemnie chlebkowe z charakterystycznym kwaskowym posmakiem, który na świeżo nieco mi przeszkadzał, ale po przestudzeniu nie był już aż tak intensywny.
Dojrzałą miksturę przerzucam do mniejszego słoika /hodowałam ją w pięciolitrowym słoju ;)/, przykrywam folią, niezbyt szczelnie, tak by mikstura miała trochę dostępu powietrza i trzymam w lodówce. Co kilka dni (tydzień, maksymalnie do 2 tygodni) jeśli nie pieczemy, należy wyjąć ją z lodówki, postawić w ciepłe miejsce, dokarmić mąką i wodą (tak jak podczas hodowli), potrzymać kilka godzin, aż się uaktywni i z powrotem włożyć do lodówki. Zadbany zakwas będzie nam służył przez lata (!!!). W lodówce wystarczą nam 1-2 łyżki, dzień przed pieczeniem należy go dokarmić kilkoma łyżkami (bądź więcej, w zależności od tego, jakiej ilości wymaga dany przepis) mąki i wody, wymieszać, pozostawić w cieple pod przykryciem, zużyć do wypieku daną ilość i z powrotem do lodówki. POWODZENIA :)


Oceń przepis: